Pocieszenie dotyczyło, wspomnę tylko, mojego zażenowania kilimem na ścianę mającym imitować bibliotekę. Czytelnik mnie wzruszył, ale jako że zasiadałem do pisania kolejnego wstępniaka, przeleciała mi jedynie przez głowę niespokojna myśl – czy zrobiłem się już zgorzkniałym koryfeuszem epok minionych? Zwłaszcza że znów miałem ponarzekać, tym razem na sztuczną inteligencję. W jedną z lipcowych nocy śniłem tylko i wyłącznie o niej, nie żartuję! Cała noc koszmarów związanych ze sztuczną inteligencją wzięła się zapewne z przeżyć, których doświadczyłem za dnia.
Rankiem usiłowałem obrabiać zdjęcia w najpopularniejszym edytorze, który zaoferował mi, że może stworzyć każdy obraz, jaki mi się tylko zamarzy. Skusiłem się i… to był błąd. Zamiast domu na skale zapragnąłem białego kościoła z czerwonym dachem i w kilka sekund na skale stanęła świątynia. Wyglądała realistycznie, tak jak wodospad, który kazałem programowi wypuścić ze skały. Piszę dziś sobie o tym lekkim piórem, ale nie było tego dnia lekko ze świadomością, że cała rzeczywistość – jak to kiedyś wieszczyłem złowrogo za kanadyjskimi naukowcami – zaczyna się robić przekłamana. Na to wszystko nałożył się artykuł o tym, że jeden z technologicznych gigantów wymyślił już taką sztuczną inteligencję, która mówi głosem dowolnej osoby, i to o wiele bardziej realistycznie niż oryginał. Jest to tak niebezpieczna technologia, iż gigant doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie należy groźnego narzędzia sprzedawać nikomu. „Aha… do czasu” – pomyślałem, rozgoryczony idąc spać. Trudno się więc dziwić skołowanemu umysłowi, że przez całą noc snuł koszmary wyłącznie na ten jeden temat.
Kiedy 70 lat temu ministranci wraz z księdzem Blachnickim ruszyli na rekolekcje, których kontynuacją było powstanie jednego z największych ruchów młodzieżowych w Kościele, nie mieli pojęcia, w czym tak naprawdę biorą udział. Po latach sprawdzamy, co się zmieniło i ile tamtej oazy jest w dzisiejszych oazowiczach. Jeden z księży prowadzących rekolekcje oazowe twierdzi, że dzisiejsi młodzi „tęsknią za spotkaniem”, choć jednocześnie internet jest „kontynentem, na którym żyją”. No cóż, istnieje zatem obawa, że już niedługo spotkają się z kimś, kto w gruncie rzeczy nie istnieje, został jedynie wykreowany jako zaliczka na poczet ich – stworzonych przez tenże internet – potrzeb. A przecież to spotkanie z Jezusem jest w oazie najważniejsze. Czy potrzeba nam nowego Blachnickiego? Nie wiem. Może wystarczy spora grupa, która umiejętnie przełoży go na współczesny dziwny język i opowie o nim młodym?