Chodziło mu co prawda o krytyków tegoż psychologa, którzy nie mogli pogodzić się z jego twierdzeniami, iż każda ilość alkoholu jest szkodliwa (choć poparł je najpoważniejszymi badaniami, jakie w tej dziedzinie przeprowadzono), więc i naukową tezę uznawali jedynie za opinię, z którą w związku z tym można się zgodzić bądź nie. Co bardziej elokwentni wyraziliby to zdaniem: „Taki mam światopogląd” i – tak, zgodzę się – w dzisiejszych czasach większości z nas wydaje się, że wedle swojej opinii mogą nie tylko wyrażać poglądy, ale i kreować świat. Najczęściej dotyczy to oczywiście tak zwanego świata wartości. Tych powszechnych i podstawowych, rzecz jasna. A te albo są, albo ich nie ma. Albo obiektywnie istnieją i (z)obowiązują, albo nie są żadnymi wartościami. Bez względu na światopogląd, opinię czy widzimisię – one są.
Dziesięć lat temu na okładce „Gościa Niedzielnego” królowała również bazylika Świętego Piotra w Rzymie. I tytuł był bardzo podobny: „Co wydarzyło się na synodzie?”, choć problematyka zasadniczo odmienna (przypomnę – był to Synod o rodzinie, a jego zwieńczeniem była adhortacja Amoris laetitia, wokół której, zwłaszcza w Polsce, ale nie tylko, narosło sporo kontrowersji – chodziło o „rozeznanie” i dopuszczanie do sakramentalnej Komunii Świętej osób żyjących w niesakramentalnych związkach i niedecydujących się na wstrzemięźliwość seksualną). Po dekadzie decydujemy się znowu na bazylikę, choć przecież mogłaby być grupa uśmiechniętych ludzi trzymających się za ręce, z klarownym przekazem: „dogadujemy się”. Albo: „w Kościele potrafimy rozmawiać”. Jest to w końcu Synod o synodalności, wielkich rewolucji spodziewać się zatem nie należy, podsumowanie za parę tygodni przewiduję skromne. A przynajmniej nie tak spektakularne jak dziesięć lat temu. Co nie znaczy, że nie doceniam wysiłku jego uczestników. Biorąc udział w rekolekcjach otwierających rzymski etap Synodu o synodalności, usłyszeli oni z ust dominikanina, ojca Timothy’ego Radcliffe’a, że synod nie jest miejscem negocjacji zmian strukturalnych, raczej wyborem życia, nawrócenia i przebaczenia. Oraz że pierwszym zadaniem liderów kościelnej wspólnoty jest wyprowadzanie trzody z maleńkich owczarni na świeże powietrze Ducha Świętego. Trochę mi to przypomniało Jana XXIII decydującego się na zwołanie soboru – te otwarte okna, to świeże powietrze… Choć z drugiej strony, naciskałbym – jak o. Radcliffe – na podkreślanie, że to powietrze Ducha Świętego, nie żadne inne, nie powiew wątpliwej świeżości ducha świata i ulicznych zanieczyszczeń. Piszę te słowa w dniu, w którym w liturgii święty Paweł przekonuje Galatów, że Ewangelia jest tylko jedna i jest nią ta Chrystusowa, innej nie ma. Apostoł podkreślił kilka wersetów dalej, że głoszona przezeń Ewangelia nie jest wymysłem ludzkim – i to jest sedno. Clou, można by rzec, bo nie o ludzkie wymysły tu chodzi, tylko o świeży powiew. Samego Ducha Świętego.